Przeprowadzka do Tajlandii- skąd ten pomysł?
Cześć,
w tym poście opowiem Wam co nie co o naszej przygodzie życia, czyli o przeprowadzcei do Tajlandii na 8 miesięcy oraz o tym jak zorganizować taką podróż na własną rękę, czego oczekiwać i jak wygląda tam codzienne życie.
Dlaczego zdecydowaliśmy się wyjechać do Tajlandii?
Był marzec 2021, czas dość ścisłych restrykcji i maseczek. Zamiast kisić się w małym mieszkaniu w centrum Warszawy, pojechaliśmy na miesiąc do Ełku, gdzie mieszka Piotrka mama i skorzystaliśmy z tego, że jest tam duży dom nad jeziorem i z ogrodem, dzięki czemu można było trochę pooddychać świeżym powietrzem bez konieczności noszenia maseczek. Tu muszę dodać, że oboje przeszliśmy na całkowitą pracę zdalną zaraz po wybuchu pandemii, więc bez problemu mogliśmy pracować z różnych miejsc.
Podczas pobytu w Ełku, zdaliśmy sobie sprawę, że skoro możemy pracować stąd to czemu by nie pracować z jakiegoś ciepłego kraju? Piotrek zawsze chciał zobaczyć jak to jest mieszkać w innym kraju (ja już miałam za sobą mieszkanie we Włoszech i w Londynie, więc nie miałam takiej dużej potrzeby) i zobaczył tu mega okazję do tego.
Zaczął mi opowiadać o Tajlandii, że bardzo mu się podoba wizja mieszkania tam, bo jest ciepło, inaczej niż w Europie, egzotycznie i tanio. Natomiast ja, miałam wizję wszystkiego co będziemy musieli ogarnąć przed takim długim wyjazdem- zdanie mieszkania, przewiezienie wszystkich rzeczy do Białegostoku i Ełku do naszych rodzinnych domów, sprzedaż samochodu (bo nie będzie przecież stał tyle czasu), ogarnięcie wszystkich materiałów do nauki z których korzystam- przeniesienie ich online itd.
Nie będę kłamać, przerażała mnie ilość tych rzeczy do ogarnięcia i mi się po prostu nie chciało… Lecz po jakimś czasie, gdy oswoiłam się z ta myślą i wszystko na spokojnie przeanalizowałam to stwierdziłam, że w sumie fajnie by było przeżyć taką przygodę zanim się ustatkujemy oraz że moja podróżnicza dusza się odzywa i jednak chce tego wyjścia ze strefy komfortu i wyzwania. Tak, ja wtedy czuję, że żyję.
Od pomysłu wyjazdu do działania
Jak tylko pojawił się pomysł to zaraz zaczęłam sprawdzać ceny lotów, opracowywać wstępny plan kiedy wyjechać i dokąd najpierw pojechać, gdzie chcemy dłużej pomieszkać, co zobaczyć itd.. Co najważniejsze, to że w głowie miałam już zakodowane, że lecimy tam w październiku i do tego momentu musimy się ze wszytkim wyrobić. Kupiliśmy bilety i zaczęliśmy działać, a raczej ja, bo Piotrek nie jest takim fanem organizowania wyjazdów jak ja 😀
Trzeba było również ogarnąć sporo formalności związanych z wizą, szczepieniami covidowymi itd. Sporo było tej biurokracji ze względu na pandemię. Musieliśmy mieć specjalny hotel SHA+ na pierwsze dwa tygodnie, wykazać, że mamy konkretną sumę pieniędzy na koncie (do wizy), przedstawić bilety lotnicze, certyfikaty szczepień, kupione testy PCR po przylocie (płatne z góry), oraz potwierdzenie gdzie będziemy mieszkać przez pierwszy miesiąc. Na szczęście kontakt z Ambsadą Tajlandii w Warszawie był na prawdę dobry. Sprawnie odpisywali na maile i w razie pytań zawsze służyli pomocą. Wizę dostaliśmy w ciągu 3 dni od złożenia dokumentów i była to tylko formalność. A ja się stresowałam, że będzie jak na spotkaniu o wizę do USA 😀
Z końcem września oddaliśmy mieszkanie w Warszawie i się wyprowadziliśmy, dwa dni przed wylotem sprzedałam samochód (na szczęście był to deal z sąsiadem, więc mogłam jeździć aż do wyjazdu) i na początku października ruszyliśmy w drogę! Mieliśmy zarezerwowany hotel na pierwsze 2 tygodnie oraz airbnb na kolejny miesiąc. Resztą mieliśmy ogarniać na bieżąco albo na spontanie, bo bywało i tak. Na przykład tydzień przed końcem wynajmu w Ao Nang zaczęło nam się nudzić i zachciało nam się skoczyć do Bangkoku, więc na spotanie kupilismy bilety, wcześniej się ulotniliśmy i spędziliśmy parę dni w stolicy, a potem już polecieliśmy do Chiang Mai na północ Tajlandii.
Pierwsze wrażenie o Tajlandii
Oboje byliśmy mega podekscytowani. Całym pomysłem i miejscem do którego zmierzaliśmy. Piotrek był 2 lata wcześniej w Bangkoku, a ja nigdy! Bał się, że będę miała problem z BHP, czystością i tego typu rzeczami, ale ja się mentalnie na to przygotowałam i nie było tak źle 🙂
Plan był taki: pierwsze dwa tygodnie na Phuket (hotel covidowy), potem miesiąc w Ao Nang, następnie Chiang Mai na 2 miesiące, a potem się zobaczy!
Po przylocie wszyscy pasażerowie mieli “odprawę” na lotnisku w związku z pandemią. Musieliśmy wypełnić kolejną stertę dokumentów, ściągnąć aplikację, pokazać certyfiakty, potwierdzenie zakwaterowania i inne dokumenty, które musieliśmy już mieć ze sobą. Generalnie to wszystko musiało być wcześniej zaplanowane i przygotowane.
Następnie szybki test PCR na lotnisku i przy wyjściu każdy musiał czekać na swojego kierowcę. Byliśmy pod wrażeniem jak to wszystko było dobrze zorganizowane. Jadąc do hotelu na południe Phuket nie mogłam oderwać wzroku od okna. Wszystko było dla mnie takie nowe i nieznane do tej pory (pierwszy raz poza Europą). I co mnie zaskoczyło to, że teren zabudowany nie miał końca! Nie było tak jak wszędzie indziej, że jedziesz przez miejscowość, potem pola, łąki, lasy i znowu kolejna miejscowość. Tam wszystko się ciągneło.
Hotel, w którym się zatrzymaliśmy na te dwa tygodnie był genialny! Jeden z fajniejszych w jakich byłam. A do tego udało mi się upolować jakąś dobrą okazję, bo potem sprawdzałam ceny i już nie było tak kolorowo. Czysty, pachnący, przestrzenny pokój, wygodne łóżko, dobre jedzenie, blisko plaży i bardzo miła i pomocna obłsuga, która dobrze mówiła po angielsku.
Po kilku godzinach od zameldowania się w końcu dostaliśmy wyniki testów- oba negatywne i mogliśmy opuścić hotel. Pierwsze do czego nie mogłam się przyzwyczaić to to, że wychodząc w nocy nie muszę brać za sobą żadnej bluzy ani nic takiego. Ciągle było gorąco i klejąco. Tam gdzie się zatrzymaliśmy, czyli przy Karon Beach, otwarte były tylko 3-4 restauracje. Reszta była zamknięta na cztery spusty… Od początku pandemii Tajlandia była ciągle zamknięta- przez jakieś 18 miesięcy. Dopiero w pażdzierniku czy jakoś pod koniec września zaczęli wprowadzać te programy typu Sandbox dla osób zaszczepionych. Jeśli jechało się tylko na wakacje to nie miało sensu i kosztowało dużo kasy i zachodu, dlatego tak niewiele ludzi się na to decydowało. I dlatego też wciąż było pusto.
Postpandemiczna Tajlandia
Smutny to był widok muszę przyznać. Nie było też gdzie iść wieczorami, bo wszystko (te 3 knajpy) zamykali o 24 i teoretycznie mieli też zakaz sprzedaży alkoholu po którejś godzinie. Na szczęście pomału zaczął się rozkręcać street food market przy Kata Beach, więc byliśmy już szczęśliwsi 😀 Smaku tych pierwszych street foodóow nigdy nie zapomnę.
Z tygodnia na tydzień widać było jak pomału zaczynają się remontować, sprzątać i otwierać nowe miejsca. Powoli przybywało też ludzi ale wciąż było dość pusto. Dzięki temu mogliśmy doświadczyć nieturystycznej Tajlandii, całych pięknych plaż tylko dla siebie i covidowych zniżek na prawie wszystko. Jak byliśmy potem na Railay Beach (Ao Nang) i byliśmy my i może jeszcze max. 5 osób to aż nie dowierzałam, że to jest jedna z najbardziej popularnych plaż w okolicy.
I tym sposobem, pomału, mając dużo czasu, oswajaliśmy się z ich kulturą, przyzwyczajaliśmy nasze brzuchy do tamtego jedzenia i bakterii, poznawaliśmy ciekawych ludzi (z którymi kontakt mamy do dziś) i próbowaliśmy żyć bardziej jak lokalsi niż jak turyści.
W Ao Nang mieliśmy super miejscówkę, którą prowadziła Gun i jej mama. Gun jest mega dziewczyną, która mówi świetnie po angielsku, ogarnia dużo rzeczy i jest bardzo pomocna. Tam jadaliśmy wspólne kolacje i było gotowanie z panią Mamą, która nota bene sprawiała, że czuliśmy się jakby na prawdę była naszą mamą! Codziennie rano zostawiała nam świeże, pokrojone i obrane owoce w lodówce, robiła nam pranie i je nawet rozwieszała (chociaż mi było z tym trochę głupio i starałam się przejąć ta pałeczkę) i otwierała nam kokosy, które kupowaliśmy na targu za 25 baht/ szt.
W Ao Nang zaczęliśmy też chodzić na jogę- tu mogę polecić Wam świetną joginkę i jej zajęcia – tu link. Wstawaliśmy rano, o 9 mieliśmy jogę, potem śniadanie, ogarnięcie się i do roboty. Pracowaliśmy przeważnie w godzinach 14- 22, a po zmianie czasu w Polsce 13- 21. Nie było problemu z internetem, w strefie czasowej jakoś się zmieściliśmy i tak to wyglądało. A w weekendy sobie zwiedzialiśmy okolice i jeździliśmy na wycieczki. Perfect combination <3
Jak się przygotować na taki wyjazd i jak to ogarnąć?
Grunt to się nie bać i po prostu działać. Zawsze jeśli coś pójdzie nie tak to można przecież wrócić do domu. Tajlandia jest krajem dość bezpiecznym i w miarę cywilizowanym (zależy od miejscowości). Spotkaliśmy bardzo dużo ludzi z różnych krajów, którzy przyjeżdżali tam na kilka miesięcy albo i rok. Niektórzy na same podróżowanie a inni jako digital nomads, tak jak my.
Obawiasz się, że twój angielski jest niewystarczający? Jeśli jesteś w stanie zamówić jedzenie, zapytać o drogę, zapytać o cenę, zamenić parę zdań z innymi to dasz radę. Tajowie mówią bardzo słabo po angielsku i jakoś dają radę obsługiwać turystów 🙂 Tym bardziej, że zarezerwować hotel możesz na polskim bookingu. A do wynajmu skutera potrzebujesz wiedzieć co to jest deposit, passport, helmet i insurance. W razie czego jest coś takigo jak google translate, którym możesz się posługiwać przy bardziej skomplikowanych sprawach. Znam ludzi, którzy tam jeździli prawie nie znając języka i dali radę 🙂 A jeśli potrzebujesz się trochę podszkolić to zapraszam na zajęcia indywidualne 🙂
Jeśli chodzi o rzeczy stricte organizacyjne- jak i gdzie znaleźć bilety lotnicze w dobrej cenie, gdzie szukać noclegów, co ile kosztuje, jak ogarnąć internet i kartę SIM, jak aplikować o wizę, gdzie jechać, jaki plan wycieczki obrać to wszystkie te informacje znajdziesz w naszym e-booku. A jeśli nie masz czasu na zorganizowanie takiej wycieczki to możesz napisać do mnie na maila, bo takimi rzeczami też się zajmuję. Mogę znaleźć bilety, doradzić, powiedzieć gdzie i co zobaczyć, podać namiary na wynajem skuterów, kierowców, zarezerwować transport między wyspami i miastami i zorganizować cały plan wycieczki 🙂 – miriam@highhopes.pl
Gdzie byliśmy i co widzieliśmy w Tajlandii
Podczasz naszego 8-miesięcznego pobytu w Tajlandii, udało nam się odwiedzić: Phuket, Phi Phi Islands, Krabi, Ao Nang, Koh Lantę, Koh Lipe, Bangkok, Chiang Mai, Chiang Rai, Koh Tao, Koh Phangan, Koh Samui oraz sąsiadujące z nimi mniejsze wysepki. Ciężko powiedzieć, które miejsce najbardziej nam się podobało, bo praktycznie każde z nich miało w sobie coś specjalnego. Mi osobiście bardzo się podobało na Koh Lipe. Jest to bardzo mała i urokliwa wysepka, tak mała, że nawet nie wypożycza się tam skuterów. Nie bez powodu mówi się na nią Tajskie Malediwy, bo kolor jej wody i plaże wokół sprawiają, że człowiek jest w innym świecie, bardziej na Malediwach niż w Tajlandii 🙂
Piotrkowi, na przykład, najbardziej do gustu przypadło Chiang Mai i to bez dwóch zdań. Pod względem klimatu, który jest nam bardziej sprzyjający, kultury i cywilizacji, jedzenia, które bardzo dużo oferowało (dużo różnych kuchni) i przede wszystkim to, że nie czuł się tam jak turysta i chodzący ATM, tylko jak mieszkaniec. W sumie to podzielam jego zdanie, bo rzeczywiście tam na dłuższa metę żyło się najwygodniej. Chiang Mai ma niepowtarzalny klimat i jest kompletnie inne niż południowe miasta Tajlandii, nie wspominając o cenach, które są o wiele niższe.
Wszystko tak na prawdę zależy od tego w jakim celu się tam jedzie. Jeśli typowo turystycznie to wszędzie będzie fajnie i każde z tych miejsc jest warto zobaczyć. Lecz jeśli jedzie się pomieszkać i popracować w Tajlandii to nie każde miejsce się nada. Idealnie sprawdzą się takie, gdzie jest sporo kawiarni i miejsc coworkingowych, bo w knajpie przy plaży wśróod turystów raczej ciężko jest się skupić na pracy. Chiang Mai czy Koh Samui i Koh Phangan mają takich miejsc sporo.
Jeśli chodzi o dokładniejszy opis i porównanie miejsc, to więcej na ten temat znajdziecie w e-booku oraz wkrótce pewnie napiszę jeszcze jakiś post na ten temat 🙂
W tym poście chciałam tylko opisać jak to wszystko się zaczęło i przerodziło od pomysłu do realizacji. Niestety, zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy może sobie pozwolić na taki wyjazd, często z powodu pracy ale też tego, że każdy ma inne priorytety. Lecz jeśli pracujesz zdalnie i masz taką możliwość to zachęcam do takiej podróży, chociaż na 2- 3 miesiące, nie pożałujesz.
Jeśli interesują Cię tego typu wpisy i historie to daj znać w komentarzu 🙂
Have a good day,
Miriam